Menu
Maria Janion

Pożegnanie

  • Mało kto wywarł w Polsce równie mocny wpływ na współczesną umysłowość.

    W osobie Marii Janion żegnamy badaczkę dziejów literatury i kultury, idei i wyobraźni. O ile takie określenie ma sens: badaczkę dziejów wyobraźni. Jej refleksja historycznoliteracka wiązała się od początku z myślą krytyczną warszawskiej szkoły historyków idei – którą to nazwę sama zaproponowała. (Pierwotnym przedmiotem zainteresowania miały być „światopoglądy”, a nie idee – pojęcie światopoglądu, mimo ideologicznych obciążeń, dobrze objaśnia rozległość pola badawczego, nie wykluczając również wyobraźni).

    Za metodologiczną powinność badaczka uznawała odsłonięcie treści i struktury ukrytej – czy to w rozumieniu historii, czy osobowości, na poziomie indywidualnym i zbiorowym. Jakikolwiek kształt nadawała swojej rozumiejącej humanistyce, kategoria rozumienia stanowić miała światopoglądową gwarancję wolności osoby.

    Odkryciu i odsłonięciu osoby ukrytej, podświadomej, towarzyszyła zarazem pogłębiana refleksja nad indywidualnymi i zbiorowymi stereotypami przeciwstawnymi wolności rozumienia. Odsłonięcie – zakładało krytyczną kontrolę stereotypu podświadomości. Wartość dodatnią miała w kulturze struktura (forma) otwarta, ujawniająca treści psychologiczne i polityczne. Wracała kontrowersja nowoczesności (jako struktury otwartej) i tradycji – zamkniętej i tym bardziej zasklepiającej się w swojej zwulgaryzowanej i autorytarnej formie, im bardziej masowy jest jej stereotyp.

    Zważywszy polską tradycję, naturalne było podjęcie problematyki romantyzmu – na poziomie dociekań nad tożsamością światopoglądową, a nie tylko historii literatury. Romantyzm – idealizowany w pismach Pani Profesor jako rewolucja wyobraźni i samotworzenia ludzkiej wolności – w historii literatury polskiej obracał się w stereotyp w swoich dwóch politycznie zideologizowanych kanonach: tyrtejskim i mesjanistyczno-martyrologicznym. Pod tą zasklepioną, zwulgaryzowaną myślowo i artystycznie formą wyobraźni masowej kryje się Upiór, wampir, który zmartwychwstaje z grobu jak mickiewiczowska pieśń: „i krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda”.

    W swojej formacji pokoleniowej Janion podzielała sceptyczne nastawienie do tych zasklepionych kanonów. Z tragiczną ironią wyraził ten sceptycyzm Andrzej Wajda, podejmując tradycję Żeromskiego i prowokując ekranizacją Popiołów atak moczarowskich ideologów. To już przedtakt Marca, który uderzył personalnie również w Marię Janion i w warszawskich historyków idei.

    Tragizm i ironia były niezbędne w koncepcji romantyzmu Pani Profesor. Ironia nie była jednak jej domeną; jej żywiołem była raczej melancholia, której poświęciła osobne studia. Poczucie tragizmu łączyło te osobiste inklinacje z doświadczeniem epoki – wojny i Zagłady. Nie było w tym doświadczeniu zjawiska istotniejszego w swym ogromie niż ludobójstwo, ten znieprawiony powszechnik. To ono narzucało pytanie unde malum, ale też perspektywę wyobcowania. Janion podkreślała fakt socjologiczny, potwierdzony w badaniach: Polacy w masie nie zrozumieli, nie dostrzegli Zagłady w jej ludobójczej istocie.

    W tym dopiero kontekście stereotyp polskiego nacjonalizmu odsłania się w grozie zaślepienia – ze swoimi romantycznymi kanonami i z kształtem osobowości autorytarnej, ujawniającym się dziś tak wyraziście w mitach wstających z grobu „żołnierzy wyklętych” i w przejawach agresji ksenofobicznej, rasistowskiej, antysemickiej, homofobicznej, mizoginicznej, psychicznej, symbolicznej.

    Ten upiór nadal „krwi żąda”. Colloquium Marii Janion nadal trwa.

  • Królowa. Pożegnanie Marii Janion

    Zaryzykuję – zacznę od obrazka, który nie całkiem odpowiada powadze chwili. Maj 2007, wyjątkowo upalny dzień. Przez Warszawę idzie wielobarwna Parada Równości. Maria Janion – razem z Agnieszką Arnold i ekipą feministek – uczestniczy w niej, jadąc w zabytkowym czarnym kabriolecie wypożyczonym na tę okazję przez Zielonych z Muzeum w Otrębusach. Kabriolet przypomina karocę, Profesor – królową. Ma ciemne okulary, uśmiecha się zagadkowo, co pewien czas macha do demonstrujących. Pamiętam to jak przez mgłę – powraca do mnie ówczesne zaskoczenie, rozbawienie, wzruszenie.

    Może dlatego, że jej wielkość była oczywista, Maria Janion mogła pozwolić sobie na ryzyko niepowagi. Nie była postacią koturnową. To ona decydowała, co jest poważne, obnażając groteskowość obowiązujących kanonów powagi. To pozwoliło jej spełnić bardzo szczególną rolę wobec ruchu kobiecego po ‘89 roku: stała się strażniczką godności sprawy kobiecej. Sprawa ta, postrzegana jako wariacki margines prawdziwego życia społecznego, swoisty obciach, „temat zastępczy, dzięki niej nabierała doniosłości. Janion w kabriolecie jest dla mnie symbolem tej przemiany.

    Rok 2009 – wystąpienie Janion na I Kongresie Kobiet. Opowiedziała nam naszą wspólną historię: historię wymazania kobiet z opowieści o Polsce, wykluczenia kobiet z demokracji, o którą walczyły. Odsłoniła męski wymiar władzy, wezwała do kobiecej solidarności. I stało się coś zdumiewającego: tysiące wsłuchanych w jej głos kobiet poczuły się częścią historii.

    Janionizm – elektryzująca opowieść o odmienności i transgresji, ale także szczególny etos wytężonej pracy intelektualnej jako egzystencjalnej przygody. Sądzę, że był dla nas tym, czym dla wielu zachodnich feministek musiała być fraza Simone de Beauvoir. Punktem odniesienia. Janion wprowadziła kategorię płci do polskiej humanistyki, a tym samym wyzwoliła nas od dusznego niby-uniwersalizmu – od nieznośnego obowiązku abstrahowania od swojej kobiecości, gdy pragniemy uczestniczyć w świecie myśli. Sprawiła, że niezliczone kobiety – uczennice, ale też czytelniczki – poczuły, że to, co myślą i piszą jako kobiety jest ważne i wyjątkowe.

    Byłam już feministką, gdy trafiły w moje ręce Kobiety i duch inności (1996). Byłam nią od dwóch dekad, gdy czytałam Niesamowitą Słowiańszczyznę (2006). A jednak te lektury okazały się dla mnie feministycznym olśnieniem. Zobaczyłam polskość przez pryzmat płci, pojęłam specyficznie polski wzór mizoginii, poczułam, jak logika tych fantazji, wykluczeń i obsesji dotyka mnie samej, intymnie i boleśnie. Wciąż łapię się na tym, że myślę cytatami z Janion. Wracają analizowane przez nią obrazy i cytaty. Jak wiele znanych mi kobiet, czytam ją z doskoku, wybiórczo i samolubnie, by czerpać inspirację do własnej pracy. I po to, by przypomnieć sobie, dokąd i po co zmierzam. Z książek Janion emanuje pewien szczególny rodzaj napięcia i siły. Jej pisarstwo jest własnością kobiet, ale dla nas ma ono szczególne znaczenie.

    „Córki są do wielkich zadań” – powiedziała kiedyś Profesor. I wiele z nas czuje się jej duchowymi spadkobierczyniami, symbolicznymi córkami, docenionymi i wybranymi do wielkich zadań.

  • Droga Rodzino,
    Drogie Koleżanki i Koledzy z Instytutu Badań Literackich PAN,
    Szanowni Państwo,

    żegnamy dzisiaj Profesor Marię Janion, wielką humanistkę i badaczkę literatury, od 1991 roku członkinię Polskiej Akademii Nauk, zaangażowaną w prace Komitetu Nauk o Literaturze, później Komitetu Nauk o Literaturze Polskiej PAN. Pani Profesor w 1948 roku rozpoczęła pracę w Instytucie Badań Literackich (od 1954 roku Instytucie Badań Literackich PAN) i z tym instytutem nieprzerwanie związana była 72 lata.

     

    Szczęśliwi uczniowie i współpracownicy pani Profesor mieli okazję być pod jej bezpośrednim wpływem. Całej reszcie wystarczyć dziś musi jej spuścizna. Zgodnie z romantyczną myślą Marii Janion idee wpisane w literaturę, nie tylko tę dziewiętnastowieczną, dają moc transgresji duchowej, ale też transformacji rzeczywistości społecznej. Profesor Maria Janion położyła nacisk na ożywczą sprawczość kultury. Jest patronką humanistyki przemiany. Humanistyki zaangażowanej w rzeczywistość, odważnej, bo przekraczającej własne dziedzinowe granice, a przy tym skrupulatnej i krytycznej.

    Profesor Maria Janion badała długie trwanie romantyzmu i romantyczności. Uczyła, jak utrzymywać żywą relację z przodkami, jak praktykowaćwspólnotowe mity, nie rezygnując z wysiłku modernizacji. Przestrzegała też przed nacjonalistycznymi nadużyciami, podkreślała wagę wolności i indywidualizmu. Wierni tym naukom powinniśmy utrzymywać nadal żywą relację z dziełem Pani Profesor. Myślę, że wiele tu obecnych osób będzie to czynić. Profesor Maria Janion jest w polskiej nauce jednym z najtrudniejszych do naśladowania wzorów nauczycielki-przewodniczki, która nie waha się przed odpowiedzialną ingerencją w rozwój swych uczniów. Żegnamy osobę, pozostaje jej działający duch.

  • Czuję się zaszczycona, stając tu przed Państwem w tym ważnym, podniosłym i smutnym dniu jako reprezentantka Muzeum Historii Żydów Polskich i Stowarzyszenia Żydowski Instytut Historyczny.

    O zasługach Profesor Marii Janion jako wybitnej intelektualistki opowiadały przede mną moje przedmówczynie i moi przedmówcy, nie będę ich zatem przypominać. Chciałabym dziś zwrócić uwagę na aspekt, który dla wielu osób, kojarzących profesor Janion jako badaczkę i znawczynię romantyzmu, nie jest aspektem oczywistym i znanym. Chodzi o tematykę żydowską i historię wielowiekowych napięć między chrześcijaństwem a judaizmem. Pani Profesor w niezwykle przenikliwy sposób pokazała to w swojej fundamentalnej pracy „Bohater, spisek, śmierć. Wykłady żydowskie”. Ten fakt sprawił, że kiedy w 2017 roku przygotowywaliśmy wystawę w Muzeum POLIN zatytułowaną „Krew. Łączy czy dzieli?”, ośmieliliśmy się zwrócić do Pani Profesor z prośbą o napisanie tekstu do katalogu. Pozwolicie Państwo, że przywołam kilka myśli Pani Profesor z tego eseju.

    Stworzyła Ona zwarty, skondensowany tekst zatytułowany „Krew i duch. Żydzi romantyków”, gdzie brawurowo wskazała na istniejące od średniowiecza przeciwstawienie „złej” krwi żydowskiej oraz „dobrej” krwi chrześcijańskiej. Chrześcijaństwo zmaga się z faktem swoich żydowskich korzeni – „wymazany z pamięci, oddzielony murem getta obcy starszy brat stał się zamaskowanym demonem”. Ten diaboliczny mechanizm cienia i projekcji zapisał się najdobitniej w micie mordu rytualnego – od średniowiecza aż po pogrom kielecki z 1946 roku. „Ślady antysemickich fantazmatów istnieją w kulturze do dziś i właściwie nie powinno to nikogo dziwić” – pisała Pani Profesor. A jednak dziwi, ciągle i nieustająco. I niech nas dziwi, bo jeśli przestanie, dopiero wówczas powinniśmy się naprawdę przestraszyć samych siebie.

    Polska kultura romantyczna nie stanowi tu żadnego wyjątku, choć nie była ona jednorodna pod tym względem. Na jednym biegunie – Zygmunt Krasiński, sygnujący najbardziej ponury fragment tego dziedzictwa, nazwany przez Panią Profesor „mitem założycielskim polskiego antysemityzmu”. Żarliwym nakazem dla przedstawianych w „Nie-Boskiej komedii” przechrztów jest nienawiść do chrześcijaństwa, zniszczenie katolicyzmu i arystokracji. Na przeciwległym biegunie sytuuje się Adam Mickiewicz, określający wręcz jako „występek narodowy” „zniesławienie charakteru Izraelitów” przez Krasińskiego. Sam Mickiewicz uważał, że Polaków i Żydów łączy tajemnicza, mistyczna więź. Za znak opatrzności bożej uznawał, iż „najstarszy i najbardziej tajemniczy ze wszystkich narodów” zamieszkuje od wieków te same tereny, co słowiański naród polski.

    Stawiała także Pani Profesor niegdyś dramatyczne pytanie, czy Żyd może stać się polskim bohaterem narodowym, opierając swoje wywody na postaci Berka Joselewicza, oficera Wojsk Polskich i Legionów Polskich we Włoszech. Ten „pierwszy nowoczesny Żyd w Polsce”, jak pisał o nim Izaak Baszewis Singer, nie odcinał się od swoich korzeni, ale przystąpił do polskiej sprawy. „Wpuszczenie Żyda” do narodowego panteonu było możliwe dzięki kościuszkowskim ideom patriotyzmu obywatelskiego; egalitarnym, świeckim, emancypacyjnym zarówno dla kobiet, jak i mniejszości wyznaniowych i etnicznych. Jak pokazała historia – nie było to trwałe i bezpieczne schronienie. Polska tradycja militarno-niepodległościowa tolerowała Żydów i nic ponadto. Profesor przywołuje szczególne epitafium z grobu Berka Joselewicza pod Kockiem:

    „Był to Berko, sławny Żyd,
    Człek sumienny, Polak prawy,
    Nie kwaterką ni szulerką,
    Lecz się krwią dorobił sławy”.

    Na zakończenie eseju wspomina Pani Profesor prezent, który dostała od dawnych uczennic na 90. urodziny – był to tekst badaczki kultury i literatury jidysz, Karoliny Szymaniak, zatytułowany „Trup, wampir i orzeł. Polski romantyzm w kulturze jidysz u progu dwudziestolecia międzywojennego”. Naukowczyni rekonstruuje i interpretuje w nim wydarzenia z 21 kwietnia 1919 roku, kiedy to polscy legioniści zamordowali w Wilnie pisarza, krytyka, politycznego aktywistę, polskiego patriotę i romantycznego epigona – Ajzyka Meira Dewenickiego, czyli Wajtera. Interpretuje to jako mord na romantycznym marzeniu żydowskim o wolnej Polsce.

    Ten szczególny prezent niezwykle ucieszył Panią Profesor. Od lat bowiem wyobrażała sobie tematy, jakie podejmą nowe pokolenia polskich humanistek i humanistów, dla których znajomość jidysz i hebrajskiego, a także dostęp do światowych bibliotek będą już nie barierą, lecz podstawowym narzędziem pracy. I napisała tak: „Marzenie się urzeczywistniło. Otchłań po Zagładzie zaczyna się zapełniać. Powstają teksty, książki, idee i kolejne kręgi naukowych środowisk. Odbieram to jako rodzaj cudu, przybliżającego nas jednak raczej do tragicznej samoświadomości aniżeli tego, co romantycy sami nazywali »upiciem się duchem«”.

    A na samym końcu umieściła zdanie, które wydaje mi się szczególnie godne przypomnienia w dzisiejszym dniu: „Niech to rozdrapanie rany (za wskazaniem Żeromskiego o konieczności zdzierania »błony podłości« z polskich ran) posłuży odnowieniu bólu i żałoby po Zagładzie. Wciąż uznaję to za najwyższą – niech będzie, iż opatrznościową – powinność polskiej wspólnoty”.

    W swojej ostatniej pieśni, napisanej przed śmiercią, Leonard Cohen wzywa Boga, w którego nie wierzył przez całe życie. Wzywa słowami: „Hineni, hineni” – Oto jestem, Panie. To słowa Abrahama, oznaczające gotowość na śmierć. Nie wiem, czy Maria Janion słyszała tę pieśń Cohena, ale chcę ją tu przywołać: Hineni, hineni, oto jestem gotowa, Panie.

  • Droga Mistrzyni,
    piszę list, bo nie mogę przyjechać na Powązki, żeby Panią pożegnać – choć właściwie „pożegnać” to niewłaściwe słowo. Przecież my się wcale nie żegnamy. Więź, która się między nami budowała przez lata, jest nie do zerwania i Pani z pewnością też tak czuje, bez względu na to, gdzie Pani teraz jest. Mówiąc „między nami”, mam na myśli nie tylko więź między Panią a mną, choć ta jest dla mnie najważniejsza, ale między Panią a wszystkimi gdańskimi uczniami, którzy czekali na każdy Pani przyjazd. Te półtora dnia, które Pani raz w miesiącu spędzała z nami, to było prawdziwe święto, czas wyjątkowy, wypełniony seminariami i wykładami, które otwierały przed nami szeroki świat humanistyki. Opowiadała nam Pani o intelektualnych nowościach ze środowisk naukowych Polski i Europy. Zadając do przeczytania kolejne lektury i wymagając ich przedyskutowania, lubiła Pani powtarzać: „Tu jest normalny, europejski uniwersytet”. I to Pani go z nami tworzyła. Poświęciła Pani na przyjazdy do nas jedną trzecią część życia, dedykowała książkę Uniwersytetowi Gdańskiemu w pierwszym roku jego istnienia, otrzymała tu doktorat honoris causa.

    Po śmierci Profesor Marii Janion zostały z nami jej książki i ona jest w nich obecna. Każdy może je sobie przeczytać i poznawać ten niezwykły umysł, który je stworzył. Ale zniknęło bezpowrotnie coś, na czym polegał fenomen jej charyzmatycznej osobowości, jaką była. To bardzo rzadki dar. Śmiem jeszcze dodać, że nie tylko miała taką naturę, ale i rozwinęła w sobie te predyspozycje w ciągu ponad trzydziestu lat pracy w Gdańsku. Uczyła nas, ale i myśmy stwarzali w niej Nauczycielkę. Stefan Chwin nazwał ją Artystką Uniwersytetu. Tak, potwierdzam, była artystką w sztuce uczenia, ponieważ traktowała je jako swoją pasję i powołanie. Zawsze podkreślała, że pracuje przede wszystkim dla studentów, i wymagała żebyśmy my też ich szanowali. Z czasem sami zaczęliśmy kształcić kolejnych, naszych własnych uczniów, a nawet, choć może trudno w to uwierzyć, niektórzy z nich już zostali profesorami i promują kolejną, trzecią generację. W ich pracach widać, że i oni zaczerpnęli z dziedzictwa myśli i uniwersyteckiej postawy Profesor Marii Janion. Mistrzyni stawiała i nam, i studentom wysokie wymagania, tak samo jak sobie. Jednak nieraz iskrzyło na łączach. Jeśli była niezadowolona z czyjejś pracy, potrafiła skarcić ostro, czasem niesprawiedliwie. Oczekiwała od nas samodzielności a nawet lubiła, żeby stawiać jej opór. Była silną, wyrazistą osobowością, z którą obcowanie zawsze niosło ze sobą ryzyko. Ale przygoda pracy z nią była warta każdej ceny.

    Mistrzyni potrzebowała nas, swojego zafascynowanego audytorium, tak samo jak my potrzebowaliśmy jej. Też to czuła i niekiedy mówiła, że chce mieć wspólnotę, która ją otacza. I chyba to się udało. Jej się udało, ale i nam. My też potrzebowaliśmy siebie nawzajem, rozumieliśmy się, trochę jak grono wtajemniczonych. Za jej życia rywalizowaliśmy między sobą. Teraz jesteśmy razem w żałobie. Wierzę, że Pani mnie słyszy i przytakuje moim słowom. Po długich latach pracy w Gdańsku, a później w Warszawie pozostaje Pani w naszej pamięci. Uczniowie Marii Janion wszystkich pokoleń – łączcie się!

  • Żegnam Panią Profesor Marię Janion w imieniu Instytutu Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk oraz Rady Naukowej, najwybitniejszą polską uczoną, wybitną pisarkę, autorkę, która podniosła pisarstwo naukowe do rangi literatury, sztuki, a także współtwórczynię Instytutu, Osobę związaną z nim od początku istnienia, tzn. od roku 1948, dzięki której mit założycielski instytucji nie pozostaje mitem męskim, badaczkę romantyzmu, której studia romantyczne prowadzone w Instytucie zawdzięczają lata świetności, jak i lata naukowego wzlotu zawdzięczał Profesor cały instytut, Osobę, która w oparciu o swoje wielkie doświadczenie i autorytet broniła Instytutu, w różnych okresach historycznych narażonego na blokadę, a nawet likwidację. Żegnam w imieniu Pracowni Literatury Romantyzmu, która dzięki takim osobowościom, jak Profesor, zwana była Pracownią Romantyczną, co oznaczało „czarodziejską”, w której Profesor liderowała i całe dziesięciolecia toczyła pojedynki o romantyzm, broniąc zdania, że był on dla nas wszystkich, i naszych umarłych, i nas dzisiaj, formacją definiującą, tożsamościową. Bez Profesor nie miałaby Pracownia swojego kulturotwórczego znaczenia, a nas wtedy młodych by w niej po prostu nie było. I żegnam jako uczeń. Przez wiele lat na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych byłem słuchaczem seminarium magisterskiego UW i doktorskiego w Szkole Nauk Społecznych przy IFIS PAN, to znaczy jako uczeń wywodzący się z linii warszawskiej, a nie gdańskiej, słuchaczy wykładów Profesor. Niezapomniany pozostanie wpływ Profesor na rozwój macierzystego Studium Doktoranckiego w Instytucie Badań Literackich. 

    Wraz z odejściem Profesor domyka się definitywnie paradygmat romantyczny. Nie myślę tu o Profesor jako o jego badaczce i historyku idei, ale osobowości, która ten paradygmat wyznaczyła, która była nim. A zatem była źródłem odnowienia idei romantycznych, takich jak wolność, emancypacja, autonomia, otwarcie na innego, czyli równość, stając się na początku lat 90. inspiracją dla ruchów mniejszości, narodowych, społecznych, seksualnych, osobowościowych. Ich wszystkich można było spotykać na sławnych już seminariach Profesor, czy gdańskich, czy warszawskich, identyfikujących się z takimi dziełami, jak „Transgresje”, „Colloquia gdańskie” i „Humanistyka, poznanie, terapia”. Pojęcie zachowania romantycznego oznaczało także cały szereg postaw heroiczno-tyrtejskich, wraz z towarzyszącą im symboliką, z której również za pośrednictwem takich prac Profesor, jak „Reduta. Romantyczna poezja niepodległościowa”, czerpał ruch Solidarności, szerzej opozycyjny, z którym Profesor związała swoje losy pod koniec lat 70.

    Wprowadziła Profesor na trwałe do polskiej humanistyki takie pojęcia, jak transgresje, melancholia, zamknięcie w egzystencji, paradoks nurka, oznaczający, że im głębiej, im ciemniej, tym bliżsi jesteśmy prawdy. W dziele zatytułowanym „Gorączka romantyczna” widziało swój początek wiele ruchów ekologicznych i obrońców praw zwierząt. 

    Profesor Janion reprezentowała cztery wielkie kultury, będące jednocześnie fundamentem europejskiego dziedzictwa kulturowego: polską, francuską, niemiecką i żydowską, z mickiewiczowskiego romantyzmu wywodząc ideę współbytowania, pokojowego współistnienia, pozostając jednocześnie obrończynią samostanowienia kultur mniejszych narodów: litewskiego, białoruskiego. Była Profesor ikoną stylu, bo romantyzm był także kwestią stylu, ikoną stylu – przez co rozumiem styl bycia, a nie tylko ubiór. Widzę Profesor w szeregu ulubionych przez Nią wybitnych postaci kobiecych, takich jak dla kultury francuskiej były Catherine Deneuve, Betty Catroux, czy dla polskiej – Kora. Po śmierci Profesor nie tylko Instytut pozostanie mały, ale mały jest świat. Wszyscy, którzy mieliśmy nadzieję, że doczekamy się kolejnej książki Profesor, musimy pozostać zawiedzeni. Jest to strata dla polskiej kultury niepowetowana, gdyż jakże wiele jest tematów do podjęcia i sporów do zamknięcia, co my, uczniowie Profesor i wszyscy miłośnicy Jej twórczości, tylko nieporadnie będziemy starali się kontynuować.

  • Kochana Moja Pani Profesor, dziękuję za wszystko, co Pani zrobiła – mówiłam, żegnając się z Panią w południe 23 sierpnia.

    Dzisiaj w imieniu Archiwum Kobiet/Archiwum Janion dziękuję raz jeszcze. Za wszystko, co Pani zrobiła dla polskiej humanistyki, i za ostatnią lekcję, jakiej Pani nam udzieliła, pokazując, że ćwiczenie w umieraniu należy do najtrudniejszej ze sztuk. I udowodniła Pani, że życie i dzieło mogą do końca być jednością. Naszym horyzontem nie jest jednak śmierć, będąca Pani wielkim tematem, ale skończoność naszego życia. Niezgoda wobec naszej przygodności i kruchości bytu znajduje się u podstawy Pani archiwum egzystencji, którego cel Pani widziała w ocalaniu zjawisk. Przed Panią w podobny sposób o naszej śmiertelności myśleli najwięksi: Platon, Aby Warburg i Walter Benjamin. Nie ma bowiem rzeczy choćby najmniejszych, których nie warto uratować. To była Pani praca – zderzać rzeczy wielkie z małymi, bliskie z obcymi, tożsame z odmiennymi. Poprzez konstelacje wielorakich napięć możemy pogłębiać nasze zdolności intelektualne, próbować zrozumieć naszą kondycję i nadawać kierunek naszym działaniom i naszym obowiązkom wobec otaczającego świata.

    Za Pani sprawą wybrałam wiek XIX – ale dużo czasu mi zabrało, żeby pojąć, że zajmuję się nie umarłymi, ale duchami, które wymagają od nas opowiedzenia ich życia raz jeszcze i wysłuchania tego, czego nie zdążyli powiedzieć. Zrozumiałam, że ich życie nie kończy się wraz ze śmiercią. Dlatego dla mnie i dla tych, którzy będą czytać Pani książki, pozostanie Pani jednym z wielkich duchów – nauczycieli. Gdyż Pani wizja humanistyki otwartej i projekt odnawiania znaczeń skierowane są w przyszłość. Będzie Pani dalej uczyć czytać, interpretować, krytycznie myśleć, kształtować wrażliwość etyczną, społeczną i polityczną. Będzie Pani zachęcać swoich nowych uczniów i uczennice do przekraczania mentalnych ograniczeń, do otwierania się na inność i różnorodność, wyrażania niezgody wobec wszelkich niesprawiedliwości. Będzie Pani innych, tak jak kiedyś mnie, upominać, że radykalizm naszego myślenia musi być za każdym razem zweryfikowany. Gdyż nie istnieje tylko jeden, nasz punkt widzenia, są także inne i wymagają naszej uwagi, szacunku i namysłu.

    Dla mnie Pani pozostanie żywa. Z takiego powodu jak śmierć nie warto przerywać naszych rozmów. Czekam więc na nasze spotkanie, bo któż inny niż Pani może powściągać mój gniew wobec przemijania – wobec tego wszystkiego, co ma swój kres.

    Kochana Nasza Pani Profesor, w imieniu Archiwum Kobiet i Archiwum Janion, których losy tak leżały Pani na sercu, dziękujemy.

  • Wielu ze zgromadzonych na tym pożegnaniu Nauczycielki i Mistrzyni było jej uczennicami i uczniami. Mieliście z nią kontakt, chociaż – jak wielu z was wspomina – trochę przed nią drżeliście. Ja rozmawiałam z nią tylko dwa razy w życiu. Przy czym ten drugi raz – śpiewem.

    Jednak, kiedy w późnych nastoletnich czasach trafił mi w ręce pierwszy tom Transgresji, Maria Janion weszła do mojego życia i pozostała w nim na zawsze. W jakimś sensie więc, jak wielu, bardzo wielu czytelników, którzy nie mieli szczęścia jej poznać, także byłam uczennicą Marii Janion i także brałam udział w Waszym seminarium. Wprawdzie daleko od Gdańska, chociaż po fakcie i biernie, to jednak bardzo intensywnie.

    Potem wybłagiwałam u znajomego księgarza kolejne tomy (bo książki były kiedyś towarem bardzo pożądanym i trudno dostępnym, co przypominam młodszym) i wytrwale czekałam na wszystko, co napisała. Myślę, że jej książki mnie kształtowały; może nawet zmieniły moje życie.

    Zostawiła mi przekonanie, że najlepszym sposobem zrozumienia i poznania świata jest jego nieustanne interpretowanie, zaglądanie w głąb i czytanie na wielu poziomach. Że w całej jego złożoności jesteśmy w stanie go ogarnąć, tylko poszukując różnych punktów widzenia.

    Największą chorobą naszych czasów stał się literalizm – tendencja do ograniczającej myślenie dosłowności. Pierwszym jej objawem jest brak zdolności do rozumienia metafory, potem pauperyzacja poczucia humoru. Towarzyszy jej skłonność do wydawania ostrych, pochopnych sądów, nie toleruje niejednoznaczności, nie rozumie ironii i – w końcu – powoduje powrót dogmatyzmu i fundamentalizmu. Literalizm nie rozumie ani literatury, ani sztuki i jest gotowy ciągle pozywać twórców do sądu za obrazę uczuć. Literalista bowiem w swoim upośledzeniu popada w zamęt emocjonalny, nie potrafiąc umieścić tego, czego doświadcza, w jakimś szerszym, głębszym kontekście. Literalizm kompromituje religię, ponieważ jednowymiarowo traktuje prawdy objawione, nie zdając sobie sprawy z ich kontekstowości. Literalizm niszczy zmysł piękna i sensu, przez co nie pozwala tworzyć uważnej i pogłębionej wizji świata. Jego największym grzechem jest nietolerancja i traktowanie wszystkiego, co odstępuje od przyjętej gdzieś-kiedyś-przez kogoś normy, jako moralnie złego, grzesznego, zasługującego na potępienie, a nawet karę. Literalizm zamyka więc horyzonty. Zamyka ludzkie umysły.

    Człowiek cierpiący na literalizm widzi wszystko wyosobnione, bez kontekstów oraz relacji i na nieszczęście swoje, i innych, traci zmysł syntezy niezbędny do przeżywania świata w pełni i wielowymiarowo.

    Myślę, że w świecie znaków, sensów i fantazmatów rzadko mamy do czynienia z albo-albo. Tego nauczyłam się od Marii Janion.

    Cieszę się, że na osiemdziesiąte urodziny mogłam zaśpiewać jej w prezencie galicyjską ludową pieśń i że zobaczyłam wtedy na jej twarzy uśmiech.

  • Szanowni Państwo,
    Droga rodzino Pani Profesor,
    Wielka duchowa rodzino przyjaciół i uczniów!

    Pożegnania to jedna z najbardziej trudnych i przejmujących powinności, które stają się udziałem Prezydenta Warszawy. Dziś żegnamy Profesor Marię Janion – wybitną humanistkę i krytyczkę literatury. Legendarną wykładowczynię Uniwersytetów Gdańskiego i Warszawskiego, a także Szkoły Nauk Społecznych przy Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Współzałożycielkę Towarzystwa Kursów Naukowych. Autorkę kilkudziesięciu książek i wielu prac, a przez kilka lat także przewodniczącą jury Nagrody Literackiej „Nike”.

    Świst (czy może szelest) śmierci radykalnie zmienia naszą perspektywę.

    My, którzy – jak pisała – żyjąc, tracimy ciągle swoje życie, kurczące się jak skóra balzakowskiego jaszczura, patrzymy dziś na życie Pani Profesor jak na zamkniętą już całość. Skończone dzieło. Los Syzyfa się dopełnił.

    Widzimy puste zbocze wzgórza i jego samotny szczyt. A u jego podnóża – kamień. Owoc prawdziwie syzyfowego trudu. Niewielu, naprawdę niewielu miała po wojnie polska humanistyka uczonych, którzy zostawili po sobie tak potężny i tak ważki dorobek. I którzy swoją myślą objęli tak różnorodny i tak szeroki horyzont. Od prób przeniknięcia tajemnicy egzystencji i dociekań o paradoksach istnienia. Przez przenikliwą analizę historii dwóch wieków idei społecznych i literackich, które poruszały umysły Europejczyków i Polaków. Po dogłębną znajomość literatury i sztuki romantyzmu, który tak silnie wpłynął na polską duszę, że stał się jej błogosławieństwem – i zarazem ciężarem.

    I jeszcze – dostrzeganie tego, co rzadko chcieli widzieć inni. Wykluczonych, pomijanych, marginalizowanych, prześladowanych. Obcych, Innych.

    Patrząc na literaturę, świat idei i świat społeczny z wielką uważnością, ciekawością, odwagą, dystansem i przenikliwością, stworzyła Pani Profesor wpływowy sposób myślenia o literaturze, ideach, Polsce i świecie. Z niezwykłą intelektualną niezależnością analizowała nasz patriotyzm, romantyzm i ukochanie wolności. Ale również – tę martyrologiczną matrycę, która do dziś mocno kaleczy wrażliwość narodu. Była Mędrcem i Mistrzynią, przez dziesięciolecia uczyła nas i inspirowała do krytycznej refleksji nad naszą tożsamością, nad kondycją Polaków, kondycją ludzką w ogóle. Miałem okazję tego osobiście doświadczyć na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego – i było to niezwykłe, kształtujące przeżycie.

    Warszawa żegna dziś wybitną warszawiankę, matkę i inspiratorkę wielu pokoleń humanistów. Pamiętamy, jak mocno była związana duchowo z miastem swojego dzieciństwa – Wilnem. Wierzymy jednak, że czuła się tu, z nami, szczęśliwa.

    Żegnamy kobietę odważną i wrażliwą, która kochała romantyzm za gloryfikowanie wolności. Stawała w obronie słabszych, wykluczonych i zapomnianych. Walczyła o prawa i miejsce kobiet, mówiła głośne „nie” rasizmowi, homofobii, płyciźnie, tandecie, nijakości. W „Rozmowie na koniec wieku”, opublikowanej w jej książce „Do Europy tak, ale razem z naszymi umarłymi”, Maria Janion pisze: „Zadaniem intelektualisty jest uświadomienie każdemu, że istnieją również ludzie, którzy myślą i czują odmiennie, inaczej niż on. Chodzi o budowanie zrozumienia i konieczności słuchania innych”. Miała pełną świadomość, że bez tego zrozumienia nigdy nie spełnią się nasze marzenia o prawdziwie wolnym, dojrzałym, nowoczesnym państwie.

    Dziś te marzenia są blisko – i zarazem bardzo daleko. I dlatego największy i najgłębszy hołd możemy oddać Pani Profesor, budując wspólnotę opartą na wzajemnym zrozumieniu i szacunku, która nie jest zatruta czadem fantazmatów i która potrafi szanować nie tylko swoich, ale także Innych. Tak odczytuję naszą obywatelską powinność wobec współczesności, którą nakreśliła przed nami i kolejnymi pokoleniami Profesor Maria Janion. I tak odczytuję nasze zobowiązanie wobec życia „Tej, która wiedziała, co przeżyła”.

  • Forma i śmierć. Mówienie o tym. Ten tytuł – tytuł jednej z najbardziej tajemniczych wypowiedzi Marii Janion, wyznacza granice tego, co mogę tu i teraz powiedzieć o Marii Janion – której nie ma już pośród nas. Mówienie o tym jest trudne – najtrudniejsze.

    Popioły, które za chwilę zostaną złożone do ziemi, świadczą, że cielesna, że biologiczna forma znanej nam dobrze, podziwianej, charyzmatycznej Profesor Marii Janion, została zniweczona przez śmierć, która nie ma litości dla nikogo. Inaczej być nie mogło, choć niektórzy z nas, jej uczniów, nie wierzyli, że się to kiedykolwiek wydarzy. Ale śmierć – jako ostatnia transgresja – nie zakłada powrotu. To droga jednokierunkowa, o czym przekonujemy się za każdym razem z tym samym zdziwieniem.

    Żałuję dzisiaj, stojąc przy urnie z popiołami Marii Janion, że spośród kilkunastu planowanych przez nią przed laty tomów serii wydawniczej „Transgresje” nie został zrealizowany ten tom, który miał nosić tytuł Umarli. Dzisiaj wiedzielibyśmy może lepiej, w jaki sposób radzić sobie z faktem jej śmierci. Dowiedzieliśmy się, jak iść do Europy z naszymi umarłymi. Czy równie dobrze wiemy, jak żyć w obliczu śmierci Marii Janion, jak układać sobie z nią relacje, gdy jej już pośród nas nie ma?

    Gdy żyła, wszystko było łatwiejsze. Przez wiele lat, przez kolejne dekady swojego życia prowadziła coraz młodsze generacje polonistów, badaczek romantyzmu, humanistów, krytyczek współczesności i pisarzy współczesnych, feministek i genderystów. Przez wiele lat swojego życia mówiła do nich (do nas) słowa, które każdy brał do siebie i dla siebie – jakby był ich jedynym adresatem. I te jej słowa – te same słowa – prowadziły jej uczniów w różne strony świata idei i świata społecznego.

    Jak to możliwe? Tylko tak, że była w niej – by tak rzec – boginiczna różno-rodność, niebywałe bogactwo myśli i idei, których nie można było podporządkować żadnej ideologii czy doraźnej pragmatyce. Dlatego wszelkie próby sprowadzenia stworzonej przez Marię Janion intelektualnej formy do jednej formuły, tej czy innej, a w konsekwencji zawłaszczenia – były (i są) z góry skazane na niepowodzenie. O Mickiewiczu powiedziano, że jest poetą przemian. Drogę, którą szła Maria Janion, także wyznaczają kolejne zwroty i zmiany, kolejne transgresje wynikające z podszeptów czasu, z wyzwań każdorazowej teraźniejszości. Doniosłość życia i działalności Marii Janion w sferze idei nie polega więc na tym, że tworzyła i głosiła tę czy inną ideę – choć przecież uparcie i konsekwentnie to robiła. I to z wielkim zaangażowaniem i głośnymi sukcesami. Przez kilkadziesiąt lat aktywności stawała po różnych stronach ideowych sporów. Zawsze jednak w jej zaangażowaniach można było odnaleźć rys wspólny – rozpoznawalną sygnaturę „Maria Janion”, formę własną, która nie podlega śmierci.

    Jak to się jej udawało – nie potrafię powiedzieć.

    Czy można iść jej śladem. Nie wiem. Z całą pewnością nie jest to łatwe. Ale próbować trzeba, zwłaszcza teraz, gdy – jak napisała niedawno w posłaniu dla Kongresu Kultury – „Przed nami trudne lata”.

    Co do mnie, to przejąłem od Marii Janion mocne przeświadczenie, że ład w świecie idei i wartości jest pozorny i chwiejny, że ten świat jest nieuchronnie pęknięty, co starają się ukryć mitologie i wszelkie wiary (dobre i złe), a także rozmaite propagandy, że bronić się można, wstępując na drogę mistrzów podejrzeń: Nietzschego, Marksa i Freuda. Maria Janion na co dzień demonstrowała, co to oznacza w praktyce życia humanisty i nie tylko humanisty. Była dla mnie (dla nas) mistrzynią podejrzeń. Zaszczepiła we mnie (w nas) nieufność wobec patriotycznego frazesu, kombatanctwa, nietolerancji fałszywie uzasadnianej dobrem wspólnoty, wobec polskiego kultu cierpienia, a także wobec wszelkich języków przemocy, bo w podobny sposób zniewalają one tych wszystkich, którym przypadło w udziale miejsce słabszego.

    Ostatnie lata profesor Marii Janion były stopniowym wycofywaniem się z aktywnego życia, powolnym odchodzeniem. Wiedząc o tym, nie szukałem z nią bezpośredniego kontaktu, ale kogo mogłem, pytałem – jak się czuje, co robi. Najbardziej wzruszyła mnie opowieść o tym, jak bierze do rąk ulubione książki i – zbyt już zmęczona, by je czytać – z czułością ich tylko dotyka…

    Pani Profesor, żegnając się z Panią po raz ostatni, wiem, że spotkać się możemy w każdej chwili. Wystarczy sięgnąć po Pani książki. I ja w to wierzę, co z odważną prostotą napisała Pani w Formie i śmierci: „Człowiek umiera, lecz tekst nie umiera”.